We wrześniu 1991 roku poszłam do szóstej klasy podstawówki, miałam krótkie włosy i czerwony pasek na świadectwie oraz zerowe pojęcie o istnieniu Nirvany. Wtedy w Polsce pojawiło się „Bravo”, a „Popcorn” wydawany był już od dobrego roku. Oba te czasopisma stanowiły dla mnie źródło wiedzy o muzyce, którą zaczęłam się już powoli interesować. Musiało jednak upłynąć jeszcze długich 5 lat, abym odkryła moją największą muzyczną miłość – grunge.
W tym czasie przeżyłam okres fascynacji zespołem Roxette, potem stałam się fanką Michaela Jacksona, aż któregoś pięknego dnia do moich uszu dotarł „Smells Like Teen Spirit”. I było to jak uderzenie obuchem. Od tamtej pory nie byłam w stanie słuchać niczego innego, z uporem maniaka zdobywałam kolejne nagrania i odkrywałam inne zespoły z Seattle. Natomiast Nirvana rozgościła się wtedy w moim sercu w specjalnym pokoiku.
Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że 30 lat temu, gdy Nirvana szykowała się do wydania swojego drugiego albumu, Kurt, Krist i Dave w najśmielszych snach nie podejrzewali nawet, że z krótkiego tournée po Europie, jakie wtedy odbyli wrócą już jako gwiazdy. W tak zwanym międzyczasie rozpoczęto regularną sprzedaż albumu „Nevermind”, promowanego przez grany dosłownie wszędzie singiel w postaci „Smells Like Teen Spirit” i nagle kluby, w których grała Nirvana zaczęły dosłownie pękać w szwach, a każdy dziennikarz chciał mieć zaliczony wywiad z zespołem. W ciągu trzech miesięcy „Nevermind” strącił „Dangerous” Michaela Jacksona z pierwszego miejsca Billboardu a świat opanował prawdziwy nirvanowy szał.Wytwórnia Geffen liczyła na sprzedaż albumu na poziomie 250,000 egzemplarzy łącznie a w pewnym momencie Nirvana sprzedawała 300,000 egzemplarzy płyty tygodniowo! Do września 1992 roku w samych Stanach sprzedano 500,000 kopii a do roku 1999 płyta stała się diamentową i jej sprzedaż osiągnęła ponad 30 milionów egzemplarzy.
Wraz z rosnąca popularnością grupy wzrastał także niestety poziom frustracji jej członków, którzy ewidentnie nie radzili sobie z popularnością. Krist uciekał w alkohol, Dave znalazł się na granicy załamania nerwowego, a Kurt zażywał coraz większe ilości heroiny. Wszyscy byli nastawieni negatywnie do kwestii promowania płyty i dalszego pompowania jej popularności. Znamienne są telewizyjne występy Nirvany z tamtego czasu. Przyjęli, między innymi, zaproszenie do słynnego brytyjskiego programu „Top of the Pops” i zrobili sobie tam po prostu regularne jaja. Wymogi programu zakładały bowiem, że panowie zagrają z playbacku a jedynie Kurt zaśpiewa na żywo. Panowie potraktowali te zalecenia bardzo poważnie, Kurt śpiewał głębokim basem i symulował seks oralny z mikrofonem, a Krist i Dave ani raz nie trafili w podkład muzyczny.
Jednym z najbardziej legendarnych występów Nirvany w związku z wydaniem „Nevermind” było też pojawienie się Kurta i Krista w kultowym programie MTV pt: „Headbangers Ball”. Na tę okoliczność Kurt przywdział żółtą suknię balową i ciemne okulary. Teraz, tamto wystąpienie Cobaina określilibyśmy modnym słowem „cringe”, ale wtedy stanowiło określony manifest. „Headbangers Ball” był bowiem programem, który kanalizował wszystko, przeciw czemu buntowała się Nirvana,w związku z czym panowie wystąpili tam na swoich zasadach. Prowadzący program – Riki Ratchman, po latach, porównał wywiad z Nirvaną do zabiegu wyrywania zębów i uznał go za jeden z najgorszych, jakie miał okazję przeprowadzać. Było to z pewnością związane z widoczną niechęcią, którą prezentował Kurt, brakiem szczególnej komunikatywności z jego strony oraz jego znikomym zainteresowaniem całą sytuacją.
A teraz, wyobraźcie sobie, że zaledwie dwa lata wcześniej jeden z dziennikarzy muzycznych w swoim artykule przekręcił imię Kurta i nazwał go „Kirk” natomiast w czasie europejskiej trasy promującej płytę „Bleach” muzycy podróżowali zdezelowaną furgonetką, w której zdarzało im się też spać. Dwadzieścia cztery miesiące później mieli już wypracowany status gwiazdy, niedługo potem wystąpili na gali rozdania nagród MTV a na zagranym przez nich w Buenos Aires wyprzedanym koncercie bawiło się 50 tysięcy ludzi. Paradoksalnie, w1989 roku Kurt powiedział: „Jest nam dobrze w tym miejscu, w którym jesteśmy. W sumie chodzi nam o to, żeby ludziom podobała się nasza muzyka. Nie chcemy wielomilionowego kontraktu na promocję, który zmusiłby nas do grania we wszystkich szkolnych salach w tym kraju i zrobiłby z nas marionetki z milionami na koncie.” (za „Nirvana bez tajemnic”Gillian G. Gaar)
Wróćmy jednak do samego „Nevermind”, którego wydanie sygnował już nie Sub Pop, ale duża wytwórnia płytowa Geffen Records. Nie była to jedyna istotna zmiana, jaka dotyczyła zespołu w tamtym czasie. Kurt i Krist rozstali się z Chadem Channingiem i, zachwyceni prezentowanym przez Dave’a Grohla sposobem gry zatrudnili go na stanowisku bębniarza. Album, który planowali razem nagrać w założeniu miał być mieszanką mainstreamowego popu i cięższego brzmienia. I efekt ten osiągnięto, a na różnorodnym „Nevermind” znajdziemy zarówno utwory akustyczne („Polly”, „Something in the way”) jak i te ostre i zadziorne („Territorial Pissings” czy „Stay Away”). Wszystkie kompozycje łączy wspólny mianownik – świetne melodie. Kurt twierdził nawet, że melodie są dla niego ważniejsze niż teksty.Choć fani do dziś łamią sobie głowy próbując właściwie zinterpretować napisane przez Cobaina słowa utworów manager i biograf Nirvany- Charles R. Cross jest przekonany, że większość z nich odnosiła się do nieudanego związku Kurta z ówczesną dziewczyną Toby Vail.
Płytę reprezentowały 4 single, do których nakręcono teledyski a zwiadowcą stał się, jak się potem okazało, bijący wszelkie rekordy popularności „Smells Like Teen Spirit”. Producentem krążka został polecony przez Bruce’a Pavitta Butch Vig. Co ciekawe, po jakimś czasie od wydania „Nevermind” Kurt zaczął publicznie krytykować produkcję albumu uznając, że za bardzo uładziła brudne brzmienie Nirvany. Zespół miał ambicję, aby nagrywać piosenki o prostej konstrukcji, bez udziwnień i bez konieczności robienia dubli. Cobain nie też był łatwym współpracownikiem, w studio pracował według własnego klucza, często się „zawieszał” i był bardzo niechętny rejestrowaniu poszczególnych partii instrumentalnych partiami, a nie w jednym podejściu.
Nagrania do „Nevermind” rozpoczęły się tak naprawdę na rok przed wydaniem albumu w Smart Studios, gdzie zrobiono wstępne aranżacje. Właściwe nagrania i ich miks miał natomiast miejsce w Sound City Studios w Van Nuys w Kalifornii.Kilka miesięcy po wydaniu „Nevermind”,w tym samym miejscu odbyła się też słynna podwodna sesja zdjęciowa zespołu, wykonana przez Kirka Weddle. Jak nietrudno się domyślić, nawiązywała ona do zdjęcia z okładki płyty, na której widnieje zanurzony w basenie czteromiesięczny bobas. Była to bardzo wymowna obwoluta, odnosząca się do konsumpcjonistycznej postawy ludzi (niemowlak łowiony jest tu na wędkę, na której przynętą stanowią pieniądze). W tym roku bohater zdjęcia – Spencer Elden, złożył pozew w sprawie rzekomego szerzenia przez Nirvanę pornografii dziecięcej przy pomocy jego nagiej fotografii. Co ciekawe, obecnie klatkę piersiową Spencera zdobi tatuaż i jest nim słowo „nevermind” a z okazji 10, 17 i 25 rocznicy wydania albumu Elden robił sobie sesje fotograficzne odtwarzając oryginalne zdjęcie siebie z okładki „Nevermind”. Powiedział też wtedy, że „prawdopodobnie jest posiadaczem jednego z najbardziej znanych penisów w całym przemyśle muzycznym”. Wszystkie powyższe fakty nie przeszkodziły mu jednak po trzydziestu latach upomnieć się o jeszcze jeden kawałek tortu.
Warto w tym miejscu przytoczyć wypowiedź Kurta, który nie chciał się zgodzić na jakiekolwiek kompromisy w kwestii usunięcia ze zdjęcia będącego obecnie przedmiotem batalii sądowej dziecięcego penisa. Powiedział, że nie zaakceptuje pojawienia się naklejki w miejscu przyrodzenia dziecka bo, w jego ocenie, ktoś, kogo przyrodzenie owo obraża musi być po prostu pedofilem.
„Nevermind” jest przykładem na to, jak rodzą się legendy – w sposób niewymuszony choć do pewnego stopnia zamierzony. „Trzech świetnych, młodych chłopców z Seattle”- jak zapowiadał zespół w teledysku do „In Bloom” Doug Llewelyn zyskało popularność przekraczającą wszelkie możliwe granice i wypracowało trwającą do dziś sławę i rozpoznawalność. John Lennon nie przesadził mówiąc o Beatlesach, że są bardziej popularni od Jezusa. Z Nirvaną, którą z powodzeniem można traktować jak Beatlesów lat 90-tych było przecież podobnie. Dla wielu osób Kurt stał się uosobieniem mesjasza, z którego ust spijano każde słowo i którego starano się naśladować. A sam artysta, niby tego wszystkiego pragnął, ale jednak nie uniósł ciężaru i jego wrażliwość przechyliła szalę w stronę samounicestwienia. Nie zmienia to jednak faktu, że Kurt dał ludziom coś, czego w tamtym czasie najbardziej potrzebowali, mówił ich głosem – zbuntowanego, szukającego swego miejsca w świecie młodego człowieka, który łaknie zrozumienia.
Michael Azerrad, autor biografii zespołu zatytułowanej “Come as you are: the story of Nirvana”, powiedział o „Nevermind”, że pojawiła się we właściwym momencie oraz że była to muzyka tworzona przez, dla i na temat całej rzeszy młodych ludzi, którzy do tamtej pory czuli się pomijani, ignorowani i traktowani przez innych z góry. Magazyn “Rolling Stone” natomiast uznał, że „żaden album we współczesnej historii muzyki nie miał takiej siły rażenia oddziałującej na całe pokolenie jak ‘Nevermind’ ”. Tylko ignorant mógłby sądzić inaczej.
Świetny tekst, dzięki!
Przy okazji zapytam – którą z biografii Nirvany uważasz za najlepiej napisaną, najciekawszą, dostarczającą najwięcej rzetelnej wiedzy o zespole?
Pozdrawiam
Dziękuję bardzo za miłe słowo i również pozdrawiam serdecznie! A co do biografii Nirvany to za naprawdę rzetelną uważam „Nirvana bez tajemnic” pomimo tego, że tytuł sugeruje tabloidową zawartość. „Pod ciężarem nieba” mnie, na przykład, zmęczyło i nie doczytałam tej książki do końca. Nie czytałam natomiast „Come as you are” i mam ją na liście do nadrobienia. Ciekawi mnie też „Wspominając Kurta Cobaina” bo podobno pokazuje Kurta w nieco innym świetle.
Dziękuję za polecenie, bo tytuł i okładka zdecydowanie zniechęcają i bez rekomendacji kogoś kto zna się na rzeczy nawet bym jej nie brała pod uwagę 😉
O tak, okładka jest naprawdę fatalna.Ale wnętrze już zdecydowanie lepsze.;)