Dwadzieścia dwa lata temu zespół Alice in Chains wydał album zatytułowany po prostu “Alice in Chains”, choć płyta, ze względu na swoją okładkę, znana jest również pod tytułem “Tripod”. Obwoluta albumu przedstawia pozbawioną jednej łapy suczkę o imieniu Sunshine i jest odniesieniem do dziecięcych wspomnień perkusisty zespołu Seana Kinneya. Zdjęcie psa stylizowane jest na zrobione wiele lat wcześniej, a tak naprawdę zostało wykonane w Los Angeles kilka dni przed podjęciem ostatecznej decyzji o graficznej oprawie płyty. Okładka miała trzy róże wersje kolorystyczne (ja akurat mam kopię w kolorze szarym), a jej rewers przedstawiał zdjęcie artysty cyrkowego, który na skutek schorzenia posiadał trzy nogi. Fotografia była zatem nawiązaniem do wizerunku psa z awersu okładki.
Muzycznie płyta jest ciężka, mroczna, a miejscami wręcz psychodeliczna. Oczywiście, tak jak w przypadku poprzednich albumów, tak i tutaj pojawiają się delikatniejsze momenty. Jednym z takich przerywników jest choćby utwór „Heaven Beside You”, jednak całościowo album jest dość trudny w odbiorze, nieoczywisty, no i przede wszystkim totalnie nie mainstreamowy. Według mnie, wymaga przynajmniej kilku przesłuchań, aby wyrobić sobie o nim swoje zdanie, pokochać lub bezpowrotnie odłożyć na półkę.
Ze względu na specyficzne brzmienie Alice in Chains od początku swego istnienia byli identyfikowani nie tylko z grunge’em, ale również z metalem. Mnie muzyka zespołu kojarzy się z tym gatunkiem głównie w utworach o wolnym, przytłaczającym tempie.
Teksty zamieszczonych na „Tripod” utworów napisane zostały przede wszystkim przez Layne’a Staley’a i, podobnie jak na „Dirt”, tutaj znów nie nastrajają one słuchacza pozytywnie. W „Again” słyszymy „You violate a part of me again, again, and again..” (Gwałcisz jakąś część mnie kolejny raz), a we “Frogs”: “What does friend mean to you? A word so wrongfully abused” (Co oznacza dla ciebie słowo przyjaciel? To słowo jest nadużyciem). Fragmenty te są najlepszym dowodem na to, iż na płycie dominuje tematyka dotycząca trudnych relacji międzyludzkich, rozczarowania nimi i zgorzknienia. Nawet w „Heaven Beside You”, do którego tekst napisał Jerry Cantrell słychać „Do what you wanna do, go out and seek your truth, when I’m down and blue, rather be me than you”. (Rób co chcesz, szukaj swojej prawdy, a ja nawet w chwilach smutku, wolę być sobą niż tobą).
Muzycy Alice in Chains, jak również menagerka zespołu Susan Silver wspominają okres nagrywania płyty „Alice in Chains” jako trudny i smutny. Z pewnością nie pozostało to bez wpływu na ostateczne brzmienie całości materiału. Wszyscy zgodnie podkreślają jednak, iż nieżyjący już wokalista Alice in Chains – Layne Staley w bardzo twórczy sposób podchodził do kwestii nagrywania swoich partii wokalnych czyniąc czasem nawet kilka różnych podejść do jednego utworu. Pomimo tego, że Staley i Cantrell swoje partie wokalne rejestrowali niezależnie od siebie, doskonale się one ze sobą zgrywają. Często podkreślam, że ten wokalny duet nie ma sobie równych.
Trzecia w dorobku zespołu płyta uzyskała mieszane recenzje, jednak większość krytyków zauważała rozwój zespołu oraz jego oddalenie się od typowo grunge’owej formuły grania (choć moim zdaniem ona nigdy do końca taka nie była). Z recenzji „Tripod” wyczytać można przede wszystkim jedno – że Alice in Chains stworzyli gatunek muzyczny charakterystyczny dla nich samych, znajdujący swe miejsce na styku przynajmniej kilku różnych rodzajów muzyki, w tym grunge’u, metalu, sludge ale również rocka lat 60-tych.