Album, który rozpoczyna się od rozpędzonego „Rusty Cage”, rozwija w wybitny „Jesus Christ Pose”, ugruntowuje swój przekaz perełką w postaci „Searching with my Good Eye Closed” i robi małego fikołka przy pomocy „Drawing Flies” po prostu nie mógł nie zyskać uznania.
Odważny, bezkompromisowy a jednocześnie mocno zakorzeniony w rockowej klasyce „Badmotorfinger” Soundgarden jest jedną z tych płyt, które zrewolucjonizowały rok 1991. Jesień obrodziła wówczas wieloma znakomitymi albumami, a udziałem fanów rocka stała się prawdziwa klęska urodzaju, do której „Badmotorfinger” dołożył swoje trzy grosze. To płyta, która, w mojej ocenie, wyznaczyła dla Soundgarden określony artystyczny kierunek a wykorzystanie alternatywnego strojenia i nietypowego metrum, wspaniałe solówki, wyjątkowy wokal oraz ogromna energia stały się znakami rozpoznawczymi grupy. Grupy, do której tuż przed rozpoczęciem nagrań dołączył nowy basista – Ben Shepherd. Jednak do tamtej pory Ben w żadnym zespole nie grał na basie tylko na gitarze, więc wstąpienie w szeregi Soundgarden wiązało się dla niego z podjęciem sporego wyzwania. Jak wspominał to Matt Cameron, Shepherd okazał się być niezwykle twórczym i zdolnym muzykiem, z którym świetnie się współpracowało.
Trzeci długogrający album Soundgarden zdobył dużą popularność, tylko do roku 1996 dwukrotnie pokrywając się platyną, oraz był nominowany do nagrody Grammy, a to już naprawdę niemałe osiągnięcie. Co prawda to „Superunknown” okazał się być najbardziej przełomowy dla zespołu, ale „Badmotorfinger” utorował mu drogę na szczyt. I zrobił to w pięknym stylu, niosąc ze sobą cudowną świeżość i kreatywne podejście, co zachwyciło nie tylko słuchaczy ale i krytyków.
Trzy reprezentujące płytę single – „Rusty Cage”, „Outshined” i „Jesus Christ Pose” były doskonałymi wyborami promocyjnymi ponieważ z powodzeniem definiowały nowy materiał, były soczyste i mocne. Nie bez przyczyny pierwszy z wymienionych utworów doczekał się coveru w wydaniu samego mistrza Johnny’ego Casha, a ten ostatni sprawił, że Matt Cameron zyskał swój słynny przydomek (zaczynający się na literę F).
Konsekwencja w obranym przez zespół stylu przejawia się, moim zdaniem, również w tym jak wyglądała oprawa graficzna albumu i jaki nadano mu tytuł. Za charakterystyczną grafikę okładkową odpowiedzialny był Mark Dancey z grupy Big Chief, za tytuł winić należy natomiast Kima Thayila, któremu po prostu spodobała się taka zbitka słów (szybko wymawiana brzmiała prawie jak „Bad middle finger”). Powiedział o niej, że wydawała się wieloznaczna i agresywna. I faktycznie, patrząc na obwolutę „Badmotorfinger” nie sposób nie poczuć mocy i przypływu energii.
Według mnie, pierwsza część płyty, czyli powiedzmy do „Searching with my Good Eye Closed”, utrzymana jest w tym „nowym” klimacie, druga mocno nawiązuje za to do poprzednich płyt. Robi się nieco mniej melodyjnie a kompozycje stają się cięższe. Ale to tylko moje odczucie.
Na „Badmotorfinger” jest też miejsce na małe eksperymenty – w „Face Pollution”, „Room a Thousand Years Wide”, i „Drawing Flies” słychać trąbki, a w „Searching with My Good Eye Closed” – wprowadzającą narrację. Nie należy zapominać także o tym, że podczas rejestracji albumu powstała alternatywna wersja utworu „New Damage” z gościnnym udziałem Briana Maya.
Matt Cameron, ogromny fan Queen, współpracę z Mayem wspominał tak: “Brian May przyjechał białą limuzyną w długim do ziemi białym skórzanym płaszczu. Wszedł do naszego brudnego, obskurnego studia nagraniowego i po prostu nie mógł wyglądać bardziej 'nie na miejscu’. Ale był też niezwykle słodki, wielkoduszny i całkowicie pochłonięty naszą wspólną pracą.”
Rok po wydaniu „Badmotorfinger” Soundgarden zostali uwzględnieni w line-upie Lollapaloozy, ale mieli szansę pojawić się tam na wpół rozpoznawalni więc Chris Cornell wraz z kolegą Eddiem Vedderem z Pearl Jam nie omieszkali wytarzać się w festiwalowym błocie wraz z innymi uczestnikami, a także pojammować jako Temple of the Dog na bocznej scenie. Wydarzenie to udokumentował fotograficznie sam Lance Mercer i to tam, jak stwierdził Matt Cameron, Soundgarden stali się w pełni zespołem koncertowym. Był to więc rodzaj bardzo emocjonalnej i wypełnionej interakcjami z członkami innych kapel inicjacji.
Najzabawniejsze jest to, że tuż po pojawieniu się trzeciego krążka Soundgarden koncertował, ale jako zespół supportujący Guns’N’Roses i Faith No More i często grał dla publiczności nie znającej w ogóle jego utworów. W ciągu dosłownie 12 miesięcy sytuacja zmieniła się diametralnie a grupa zdążyła nawet zaliczyć ban od stacji MTV za nakręcenie obrazoburczego teledysku do „Jesus Christ Pose”. Jak również serię pogróżek ze strony oburzonych tym videoclipem słuchaczy. A przecież utwór dotyczył eksploatowania przez osoby publiczne treści związanych z religią, był swego rodzaju manifestem, lecz w żadnym stopniu nie krytykował osób wierzących. Niestety, jak wiele tego typu artystycznych wytworów, został zinterpretowany opacznie. Nie zmienia to jednak faktu, że „Jesus Christ Pose” pozostaje wyjątkowym przedstawicielem „Badmotorfinger” bo jest prawdziwym popisem wokalno-perkusyjnym. Wyjątkowo długim jak na singiel, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że panowie z Soundgarden chęć zaspokojenia własnych artystycznych pragnień stawiali ponad konieczność odniesienia spektakularnego sukcesu komercyjnego. Który, nota bene, i tak stał się ich udziałem.
Warto też wspomnieć, że podczas sesji nagraniowych albumu „Badmotorfinger” powstał jeden z moich ukochanych utworów Soundgarden, czyli wydany dopiero 19 lat później „Black Rain”. Wtedy nie pochylono się nad nim jednak wystarczająco nisko, nie dokończono wokali a kompozycja miała inną aranżację, jednak po latach zyskała swój ostateczny kształt i jako singiel reprezentowała kompilację „Telephantasm”, a nawet została nominowana do nagrody Grammy w kategorii Best Hard Rock Performance.
Drugą z kompozycji, która nie zmieściła się na trackliście „Badmotorfinger” był utwór „Birth Ritual”. On jednak wkrótce po powstaniu zasilił ścieżkę dźwiękową filmu „Singles”. W filmie Camerona Crowe „Birth Ritual” pojawia się w wersji koncertowej i później reżyser wspominał, że wspólnie z Chrisem Cornellem uznali, że utwór ten będzie w filmie stanowił coś w rodzaju silnej eksplozji dźwięku oraz ustalili, że takim wrażeniom musi koniecznie towarzyszyć obrazek w postaci pozbawionego koszuli Chrisa (w pewnych kręgach znany także jako „Full Chris Cornell”).
Jedną z najbardziej rozpoznawalnych kompozycji znajdujących się na „Badmotorfinger” jest natomiast z pewnością „Rusty Cage”. To utwór, którego część napisana została przez Cornella w trakcie trwania europejskiej części trasy koncertowej grupy a zamierzeniem autora było uzyskanie w nim połączenia… muzyki country z brzmieniem Black Sabbath. Według mnie, faktycznie dokładnie to udało się tu osiągnąć.
To wspaniałe, że czterech młodych chłopaków z Seattle skrzyżowało swoje ścieżki życiowe i zawiązało zespół, który okazał się mieć tak ogromny potencjał oraz tak znakomite pomysły na tworzenie muzyki. Tego typu historie zawsze napawają mnie zachwytem i nadzieją. „Badmotorfinger” rozpoczął marsz Chrisa, Kima, Matta i Bena ku największej popularności, rozpoznawalności oraz graniu koncertów dla wypełnionych po brzegi sal koncertowych. Był rozbiegówką przed nadchodzącym wielkim sukcesem choć sam w sobie również sukces stanowił. Uwielbiam tę płytę i włączając ją czuję się tak, jakby czas się zatrzymał i jakbym miała znów naście lat. Dziś, z największą przyjemnością, po raz kolejny zapewnię sobie takie wrażenia.