Chris Cornell był wszechstronnym artystą o wielu twarzach. Na zawsze pozostanie dla mnie zagadką w jaki sposób jeden człowiek oddziela swoje zupełnie odmienne muzyczne wcielenia, i w dodatku z takim polotem komponuje kolejne przeboje. Oczywiście, nawet w tym wypadku nie da się uniknąć słabszych momentów, a nawet wpadek. Dla mnie takową w przypadku Cornella był jego romans z muzyką popularną i współpraca z typowo komercyjnym producentem Timbalandem, które zaowocowały wydaniem albumu „Scream”. Nie umniejszam tym samym talentowi producenckiemu Timbalanda, ale uważam, że połączenie tych dwóch nazwisk nie mogło zwiastować niczego wiarygodnego. Niemniej, utwory zaczerpnięte z płyty „Scream”, podane w innej niż popowa formie, całkiem nieźle się broniły (np. w trakcie koncertów), a zaprezentowane w akustycznej i nieco odmiennie zaaranżowanej formie brzmiały naprawdę świetnie.
I tu docieramy do bohaterki dzisiejszego wpisu – płyty „Songbook”, na której umieszczono 15 utworów zagranych akustycznie a zarejestrowanych w 2011 roku podczas trasy Songbook Tour. Na wydanej 21 listopada 2011 roku płycie usłyszymy również „As hope and promise fade” oraz „Ground zero” – utwory ze wspomnianego „Scream”. Przy akompaniamencie jedynie gitary prezentują się one jak absolutnie zaangażowane i poetyckie. Bo takie oryginalnie są, to popowa konwencja sprawiła, że straciły nieco ze swojego pierwotnego uroku. Choć „As hope and promise fade”, będąca hidden trackiem na albumie „Scream” i występująca tam pod tytułem „Two drink minimum” nawet w oryginale brzmi najbardziej rockowo ze wszystkich piosenek z płyty.
Na „Songbook” dostajemy więcej ciekawych smaczków. Oprócz pewniaków w stylu „Call me a dog”, czy „Fell on black days”, które aż się proszą o swoje akustyczne wersje są tu covery: „Imagine” Johna Lennona oraz, moja ukochana „Thank you” z repertuaru Led Zeppelin, jak również nigdzie nie publikowana, ale często przez Chrisa grana – „Cleaning my gun”. Na koniec natomiast dostajemy „The Keeper” – utwór napisany na potrzeby filmu „Machine Gun Preacher” i niepublikowany do tamtej pory na żadnym albumie Chrisa Cornella. To także jedyne wykonanie studyjne, jakie pojawia się na „Songbook”. Warto nadmienić, że „The Keeper”, w 2012 roku został nominowany do nagrody Złotego Globu w kategorii Najlepsza Piosenka. Poza tym, sama historia, do której swój muzyczny obraz namalował Chris jest niezwykła i oparta na faktach. Nie miałam jeszcze okazji widzieć filmu, którego tytuł kojarzy mi się bardziej ze strzelaninami, pościgami i wojną gangów. Pozory mogą jednak mylić, ponieważ, jak się okazuje, film opowiada historię człowieka, który walczy o budowę sierocińca w Afryce.
Wracając jednak do bohatera dzisiejszego wpisu, czyli albumu „Songbook” to niezwykle podoba mi się ascetyzm tytułu tej płyty oraz – co się z tym wiąże – oszczędność jej oprawy graficznej. Wkładka zawiera bowiem zaledwie kilka koncertowych zdjęć, krótką identyfikację poszczególnych utworów, podziękowania oraz słowo wstępne napisane przez Josha Brolina – przyjaciela Chrisa Cornella. To słowa warte przeczytania, wspaniale opisują one atmosferę, jaka panowała na akustycznych koncertach artysty i czuć w nich uwielbienie dla jego talentu, niepowtarzalnego głosu oraz pełnej szacunku postawy wobec słuchacza.
„Songbook” jest wspaniałą płytą, pokazuje niebywały kunszt Cornella, jego zmysł do tworzenia poetyckich aranżacji, no i oczywiście jest dowodem na wokalną wyjątkowość muzyka. Lekkość z jaką Chris gra na gitarze (solówka w „Fell on black days” jest mistrzowska) i jednocześnie śpiewa – w sposób przejmujący, wręcz wywołujący ciarki to argumenty, które ostatecznie powinny przekonać Was do sięgnięcia po tę pozycję. Moi faworyci to – wspomniane już „Thank you”, “As hope and promise fade”, „Like a stone”, „Cleaning my gun” i „The Keeper”.