Chciałabym dziś wspomnieć Wam o pewnej produkcji, która co prawda nie jest bezpośrednio związana z muzyką ale zaciekawiła mnie, a ponieważ uwielbiam filmy dokumentalne o artystach, nie pozostaje mi nic innego jak napisać i o tym dokumencie parę słów. Mowa o „I am Heath Ledger” – filmie opowiadającym historię tego wybitnego – w mojej ocenie – aktora. Trzynastego stycznia produkcja ta została wyemitowana w Polsce przez kanał Planete a jego premiera światowa odbyła się w maju 2017 roku na Tribeca Film Festival.
Heath Ledger miał 28 lat gdy został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu na Manhattanie. Ponoć bezpośrednią przyczyną jego śmierci było gromadzenie się w organizmie substancji zawartych w kilku lekach wydawanych na receptę, które zażywał Heath. W ostatnich dniach przed śmiercią zmagał się on także z silnym przeziębieniem, w związku z którym także przyjmował medykamenty. Jego śmierć nadal jednak pozostaje owiana pewną tajemnicą, podobnie jak niewygodny aspekt jego życia dotyczący jego uzależnienia od leków oraz emocjonalnych problemów, z którymi się zmagał.
Niestety, film „I Am Heath Ledger” nie należy do obiektywnie prezentujących sylwetkę aktora. W produkcji występuje niemalże cała rodzina Heatha, jego przyjaciele z Australii, byłe dziewczyny (w tym Naomi Watts) oraz reżyser filmu „Tajemnica Brokeback Mountain” – Ang Lee. Wszyscy opowiadają o swoim przyjacielu tak, aby unikać tematu uzależnienia, nie wskazywać na ewentualne problemy artysty. Nieznacznie tylko nakreślony zostaje problem nieumiejętności radzenia sobie ze sławą, która spadła nagle na młodego gwiazdora. Rozumiem ten zamysł, chciano mówić przede wszystkim o pozytywach tej postaci, jednak sama uważam, że sposób w jaki funkcjonował Heath był niezwykle istotny i bardzo mocno wpłynął na to jak skończyło się jego życie.
W filmie znajomi wspominają artystę jako osobę żywiołową o niespożytej wręcz energii, prawie nie sypiającą, zawsze gotową do działania. Poza tym, aktor opisywany jest jako twórczy i bardzo pomysłowy, ciepły i empatyczny, nieustannie wręcz otwarty na potrzeby innych. Ponadto, jego podejście do pracy cechowała ponoć uważność i skupienie na osiąganiu celu. Jednak nigdy po trupach i nigdy przy braku zgody ze sobą samym.

Bardzo cenię sobie role, w których widziałam Heatha, nie wiedziałam natomiast, że był on również mocno zainteresowany fotografią i uwieczniał na zdjęciach praktycznie wszystko i wszystkich, oraz, że ważna była dla niego także muzyka a on sam próbował swoich sił jako reżyser teledysków (m.in. Bena Harpera, z którym nota bene swego czasu duety tworzył Eddie Vedder). Moim zdaniem ta mnogość zajęć, bezsenność i energetyczność Heatha mogły być jednak jego sposobem na radzenie sobie z wewnętrznymi demonami. Gdzieś między wierszami w dokumencie wspomniany zostaje fakt, że aktor uważał, iż nie ma zbyt dużo czasu do wykorzystania tu, na ziemi i wkrótce zasili szeregi „Klubu 27”, zagadką pozostaje natomiast powód takiego przekonania. Być może artysta sam czuł, że jego zachowania są destrukcyjne i mogą doprowadzić go do skrajnego wyczerpania.
Produkcja „I am Heath Ledger” oprócz wypowiedzi członków rodziny oraz przyjaciół aktora zawiera całą masę fragmentów amatorskich nagrań wykonanych przez samego Ledgera, zdjęć jego autorstwa czy fotosów z filmów, w których wystąpił. To układa się w bardzo ciekawy obraz bardzo ciekawego człowieka. Artysty, który miał w sobie niewyobrażalny wręcz potencjał ale również spory pierwiastek szaleństwa. To równocześnie smutny i nastrajający refleksyjnie materiał, po raz kolejny udowadniający, że ci wielcy, dziko utalentowani i niezwykle płodni artyści często kończą tragicznie a ich zniknięcie na zawsze pozostawia pustkę i niedosyt ich artystycznych dokonań.
Niedługo, bo 22 stycznia przypada dziesiąta już rocznica śmierci Heatha Ledgera.
Tytuł wpisu to cytat z wypowiedzi Heatha dla „Vanity Fair” z 2000 roku. Według mnie jest dobrym podsumowaniem tego, jakim człowiekiem była ta wyjątkowa postać.