Wczoraj w katowickim Spodku wystąpił zespół Hey. Był to koncert tym bardziej niezwykły, że ostatni z serii koncertów trasy „Fayrant Tour” i, jak utrzymuje zespół w ogóle ostatni w ich karierze. Hey, po 25 latach istnienia podjął bowiem decyzję o rozstaniu.
Koncert niezwykły był jeszcze z jednego powodu, nie brzmiał jak typowy koncert – artyści wychodzą na scenę, odgrywają swoje utwory czasem dodając podziękowania między kolejnymi piosenkami. Na koncercie Hey Kasia Nosowska pełniła funkcję niemalże wodzireja całej imprezy. Opowiadała przezabawne anegdoty z życia grupy, komentowała kolejne utwory, interpretowała teksty i tłumaczyła ich przekaz. Ponadto, wylewnie dziękowała publiczności za jej reakcje po każdej piosence. Trasa „Fayrant Tour” ze względu na to, że podsumowywała dwudziestopięcioletni okres istnienia zespołu miała być także niestandardowa ze względu na skład zespołu. Rzadko się zdarza (chyba, że na festiwalach), aby podczas jednego wydarzenia móc zobaczyć na jednej scenie aż kilka gwiazd. W Katowicach fani mieli okazję zobaczyć i posłuchać utworów Hey w wykonaniu m.in. Moniki Brodki (solowe wykonanie „Zazdrości”) czy Igora Herbuta („List”). Oba występy robiły ogromne wrażenie i po raz kolejny udowodniły, że w Polsce naprawdę istnieją artyści światowego formatu. Bardzo sentymentalny wydźwięk miało wyjście na scenę Piotra Banacha – założyciela i gitarzysty Hey do 1999 roku, który pojawił się, aby zagrać wspólnie z kolegami kilka utworów. Na mnie spośród wszystkich wykonanych na wczorajszym koncercie kompozycji największe wrażenie zrobiły „Misie”, „Heledore Babe”, „Błysk” i zagrane na bis „Ja, Sowa”. Choć ciężko wybrać te najlepsze, ponieważ cały koncert był naprawdę doskonały. O poziomie wykonania – tak instrumentalnego, jak i wokalnego nie trzeba nawet wspominać, zespół Hey bowiem nigdy nie obniża poziomu pod tym względem.
Dodatkową atrakcją tego wieczoru był fakt, że całość koncertu można było obejrzeć w czasie rzeczywistym na You Tube a zespół dwukrotnie wychodził na bis. Muzycy byli w naprawdę doskonałych nastrojach i to nastawienie udzielało się publiczności, która reagowała żywiołowo na opowieści Kasi, jej komentarze i kolejne, płynące ze sceny kompozycje. Podziękowaniom nie było końca, Kasia Nosowska zaprosiła na scenę nawet osoby z obsługi technicznej, które są zaangażowane w organizację koncertów Hey oraz menadżerkę zespołu i jej zastępczynię. Najwięcej jednak miejsca poświęcono roli, jaką w trakcie tych lat działalności Hey odegrali odbiorcy muzyki zespołu. Wokalistka wielokrotnie wyrażała wdzięczność za wspólnie spędzone 25 lat, za wierność i zaangażowanie fanów.
Wiadomo – na koncercie najważniejsza jest niezaprzeczalnie muzyka. Ja jednak jestem fanką nie tylko muzyki tworzonej przez Hey, ale również osobowości i poczucia humoru Kasi Nosowskiej. Uwielbiam jej dystans do siebie oraz aktorski sposób opowiadania historii, a wczoraj najzabawniejszą anegdotą była dla mnie ta o śpiewaniu po angielsku. Wokalistka opowiadała o tym, że na początku istnienia zespołu muzycy mieli gotowych 5 piosenek ale bez tekstów, Kasia postanowiła zatem śpiewać udając, że śpiewa po angielsku i robić przy tym pełne emocji miny. Uznała, że nikt nie zwróci uwagi na słowa, jeśli będą brzmieć wiarygodnie. Okazało się, że na nieszczęście koncert był rejestrowany i ponoć do tej pory można go czasem gdzieś zobaczyć. Na wczorajszym koncercie wszystkie wyśpiewane teksty były jednak autentyczne, a całość świetnie zagrana i zaśpiewana. Żałuję, że zespół postanowił nie nagrywać już więcej i liczę na to, że jest to jednak tylko tymczasowa przerwa, że tak publiczność jak i muzycy wkrótce zatęsknią za wspólnym graniem i kiedyś wrócą z nowym materiałem.