Wpisy

Klamki otwierają mnóstwo drzwi

Nawet złośliwy koronawirus nie był w stanie pokrzyżować planów wydawniczych projektu Klamka i tak oto, 18 maja 2020 roku, w trzecią rocznicę śmierci Chrisa Cornella na półkach sklepowych i platformach streamingowych pojawia się album zatytułowany „Tribute to Chris Cornell”.

Jest dokładnie tym, czym w zamierzeniu miał być – pięknym hołdem złożonym nietuzinkowemu artyście, dopracowanym, wypieszczonym materiałem, który urzeka i porywa.

Niedawno wokalistka Klamki – Małgosia Kujawska-Zemła zgodziła się udzielić mi wywiadu dotyczącego poświęconego Chrisowi albumu. Przy tej okazji opowiedziała mi nieco o swojej artystycznej drodze, muzycznych fascynacjach i niezwykle ciekawym procesie przygotowań i samego nagrywania krążka. Jeśli lubicie takie interesujące, niemalże filmowe historie zapraszam Was do dalszej lektury. Mam nadzieję, że zarówno muzyka Klamki, jak i pomysł artystów aby utwory Chrisa zaprezentować w takiej, a nie innej odsłonie zyskają należny im rozgłos i uznanie. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji posłuchać płyty „Tribute to Chris Cornell”, serdecznie Was do tego zachęcam. Nie pożałujecie czasu spędzonego w towarzystwie tych pięknych dźwięków.   

1. Może to nietypowe pytanie na początek, ale czy zechcesz zdradzić skąd wzięła się nazwa Twojego projektu, czyli Klamka?

Jako, że moje pełne imię i nazwisko jest długie, skomplikowane i zawiera polskie znaki szukałam czegoś krótkiego i chwytliwego (śmiech). Klamka to nazwisko mojego ukochanego, nieżyjącego już od ponad 20 lat dziadka od strony mamy. To on jako pierwszy uczył mnie śpiewać. Poza tym klamki otwierają mnóstwo drzwi, klamką określa się też pistolet, a jednym z utworów na płycie jest „Cleaning my gun” i wszystko to się jakoś tak samoistnie spięło.

2. Czy można powiedzieć, że Klamka to projekt, czy jednak zespół?

Klamka jest przede wszystkim projektem stworzonym spontanicznie pod kątem tej konkretnej płyty. Muzycy są rozsiani po Polsce, po raz pierwszy spotkali się w tej konfiguracji w studio (poza Piotrkiem i Dawidem, bo pracują razem dość regularnie), tak więc niektórzy w życiu się wcześniej nie widzieli na żywo. Zespół to dla mnie grupa, która regularnie spotyka się na próbach, wspólnie pracuje nad materiałem, to jest proces twórczy. Tutaj tego nie było. Był za to totalny spontan, a jak się później okazało cudem zdążyliśmy przed pandemią.

3. Kiedy i dlaczego zrodził się w Twojej głowie pomysł na nagranie płyty „Tribute to Chris Cornell”?


Bardzo długo nosiłam się z zamiarem zarejestrowania własnych interpretacji utworów Chrisa. Dwa lata wcześniej nagrałam ze znajomą pianistką – Karoliną kilka coverów w wersji piano + wokal, w tym, między innymi, dwa utwory Chrisa – „All night thing” i „Like a stone”. Jednak jako, że rock i grunge nie były klimatami stylistycznie bliskimi Karolinie to nasze muzyczne drogi ostatecznie rozeszły się a Karolina wyjechała na stałe za granicę.

Kubę (perkusistę) i Marcina (basistę) poznałam podczas Warsztatów Jazzowych dla Dorosłych. To taka fantastyczna inicjatywa gromadząca w jednym miejscu instrumentalistów i wokalistów z zamiłowania, którzy przyjeżdżają na weekend w Bory Tucholskie i żyją muzyką całą dobę przez 4 dni, dwa razy w roku. Kuba i Marcin stanowią na tych warsztatach sekcję rytmiczną, czyli razem z wykładowcami akompaniują warsztatowiczom przy zajęciach w ciągu dnia i jam session wieczorami. Szybko okazało się, że mamy bardzo podobne muzyczne zainteresowania a Kuba uwielbia grunge. Przy jednej z naszych rozmów wygadałam się, że mam takie skromne i nieśmiałe marzenie, żeby nagrać kiedyś taką płytę i chłopcy w lot podchwycili mój pomysł. Tylko, że Kuba mieszka w Sopocie a Marcin w Ciechocinku. Pomimo tego udało się i oto jest nasze wspólne dzieło.

4. Skąd taki, a nie inny dobór utworów? Czy to wyłącznie Twoja zasługa? Czym kierowałaś się przy dokonywaniu tego wyboru?

Ja sama nie piszę piosenek, nie wymyślam tekstów, a gdy śpiewam cudze utwory to bardzo liczą się dla mnie zawarte w nich emocje. Dlatego przy doborze utworów kierowałam się przede wszystkim tym, czy czuję ich przekaz i czy się z nimi utożsamiam. I jest to wyłącznie mój własny wybór. Początkowo utworów miało być 9, ale zdałam sprawę, że nie ma wśród nich niczego z repertuaru Soundgarden więc razem z Piotrkiem zdecydowaliśmy, że będzie „Fell on black days”. Bo to jest hymn. Nie zaśpiewałabym raczej „4th of July” ani „Rusty Cage”, bo moim zdaniem, w moim wykonaniu brzmiałoby to po prostu sztucznie i nieprawdziwie. Uważam natomiast, że prawda uczuć i szczerość zawsze się obroni. A efekciarstwo – przynajmniej do mnie, nie przemawia. 

4. Czy długo trwały te wszystkie sprawy formalne, np. uzyskanie zgody na wykorzystanie utworów?

U nas to było troszkę na odwrót. Najpierw nagrywaliśmy, a potem się zorientowałam, że trzeba przecież mieć jakieś pozwolenia. Ponieważ nagrywaliśmy bez udziału wytwórni więc opierało się to na rozpytywaniu znajomych, przeszukiwaniu forów, wysyłaniu maili. Na szczęście bratowa mojego męża pracuje w radiu i podpowiedziała mi kilka patentów. No i ogromnym szczęściem jest to, że jak się okazało nasz polski ZAiKS reprezentuje w Polsce w 100% autorów i twórców wszystkich dzisięciu utworów z albumu – czyli członków Audioslave, spadkobierców po Chrisie, wytwórnie posiadające prawa. Napisałam maila wyjaśniając co chcę zrobić i dostałam szybko odpowiedź, sprawnie wyliczono nam też tantiemy na nagranie CD i winyli. Co ważne, na tym etapie trzeba już mieć wybraną tłocznię i zdecydować się ile sztuk danego nośnika chcemy wytłoczyć, oraz ile egzemplarzy przeznaczyć na sprzedaż, a ile na promocję. Bo te informacje umieszcza się na wniosku. Najwięcej czasu paradoksalnie pochłonęła nam część graficzna – zdjęcia, ustawianie poligrafii, redagowanie tekstów do środka, wybór opakowania.

Dużo czasu też zajmuje wypuszczenie singla czy płyty do platform cyfrowych typu Spotify, iTunes itp. I trzeba się też od razu zdecydować czy chcemy wydać płytę również na fizycznym nośniku w Stanach bo tam jest inne prawo autorskie i za licencję na covery cudzych utworów płaci się osobno.

5. A jak sprawa miała się ze zgromadzeniem muzyków, abyście mogli przystąpić do nagrywania?

Co do zebrania muzyków to też nie jest tak, że wszyscy siedzą na raz w studio. Najpierw był szkic, czyli w tym przypadku wokal plus piano. W konkretnym tempie, aby inni muzycy wiedzieli jak wygląda forma utworu. W pierwszej kolejności do tego nagrywaliśmy perkusję i bas, bo chłopaki są z daleka i mieli mało czasu. Gdy oni wrócili do domu, zaczęliśmy kombinować dalej – chórki, vocodery, sample, solo saksofonu czy fortepianu, a zupełnie na koniec mój wokal i gitary.

6. Jak długo trwał proces nagrywania płyty?

W sumie spędziliśmy w studio prawie 90 godzin roboczych. Z Kubą i Marcinem zaczęliśmy 9 marca, mastering był gotowy na Wielkanoc, jak wszystko dobrze pójdzie to kompakty będę miała w ręce w dniu premiery czyli 18 maja, a winyle na początku czerwca.

7. Skąd pomysł na to, aby kompozycje Chrisa Cornella nagrać w tych odmiennych od oryginałów aranżacjach? Oryginalnie, niektóre z nich są przecież ostrzejsze lub „głośniejsze” a u Was stają się one jazzujące, subtelne.

Podobno dobry cover ma 3 podstawowe cechy i są nimi: inna płeć wykonawcy, inna aranżacja i inny styl. Jakbym to po prostu odśpiewała, w takim stylu i aranżu jak Chris oryginalnie to by wyszło jakieś wiejskie karaoke. Nikt nie może się z nim równać bo on był jedyny w swoim rodzaju – zdolny jak jasny pieron, z siłą i charyzmą, które przeszywały mózg, serducho i bebechy. I pisał piękne teksty.  Ja w naszych wersjach chciałam właśnie te jego teksty uwydatnić, dlatego zaufałam chłopakom w kwestii produkcji i aranży – im dalej od oryginału tym lepiej i moim zdaniem nie ma tam nic, co by nie pasowało.

Utwory są odkurzone, otulone nowym, ciepłym brzmieniem a fortepian i inne instrumenty klawiszowe pozostają wiodące w większości utworów. I uważam, że opłacało się robić mastering w Nowym Jorku.

Bardzo dumna jestem z “Nearly Forgot my broken heart”. Bo nasza wersja jest naprawdę daleka od oryginału a pokazuje geniusz kompozycji, która w żadnym stopniu nie jest trywialna, infantylna, czy prostacka. Natomiast np. „Dead wishes” stała się taką piosenką drogi. Wersja bez bridge’a i z jednostajną perkusją w prawie całym utworze sprawia, że świetnie się tego słucha jadąc samochodem albo rowerem. Tak sobie wyobrażam teledysk: plaża bez końca i jazda mustangiem przez Pacific Coast Highway w Kalifornii (śmiech).

8. Od jak dawna śpiewasz i w jaki sposób zaczęła się Twoja przygoda ze śpiewaniem?

Śpiewałam już jako dziecko, w domu, do dezodorantu (śmiech). W liceum śpiewałam w szkole muzycznej, w jazz bandzie, w chórze kościelnym i w… kapeli metalowej. I zdarłam sobie gardło bo nie umiałam tego robić dobrze i zdrowo.

9. Czy gdziekolwiek szkoliłaś swój głos?

Chodziłam na przeróżne lekcje aż trafiłam do Dominiki Płonki w Gliwicach. Byłam już po 30-tce i miałam poczucie, ze zmarnowałam wiele lat śpiewając nie tak, jak powinnam. Przy Dominice nauczyłam się oddychać i przestało mi to sprawiać trudność. Zaczęłam też cieszyć się swoim głosem i jego naturalną barwą. Przestałam wierzyć, że wszyscy muszą umieć śpiewać jak Celine Dion czy Adele. Wcale nie muszą, a autentycznym można być jedynie wtedy gdy nie będzie się próbowało perfekcyjnie imitować kogoś, kim się nie jest.

Chodziłam dwa lata do Krakowskiej Szkoły Jazzu i Muzyki Rozrywkowej, przerwałam naukę ze względu na program nauczania, który mi nie podchodził. Uważam, że dobrze jest ucinać rzeczy, które nam nie przynoszą pożytku ani nie dają przyjemności. Natomiast bardzo miło wspominam kadrę, koncerty i koleżanki. Kontynuując zajęcia z emisji głosu u Dominiki jeździłam dalej na warsztaty jazzowe, z Dorotą Miśkiewicz, z Anną Serafińską, wstąpiłam także do Stowarzyszenia Wokalistów Nauczycieli Śpiewu MIX i zostałam organizacyjnie i logistycznie prawą ręką Pani Prezes. Pomagałam w organizacji warsztatów i seminariów, m.in. z Rogerem Treece, z Markiem Baxterem (który jest trenerem wokalnym m.in. Steve’a Tylera z Aerosmith), Sandriną Sedoną i moją ukochaną Melissą Cross, królową technik ekstremalnych czyli growl, scream i fry, która trenuje wokalistów z Machinehead, Slipknota, Infected Rain i masy innych zespołów. I chyba lekcje z nią dały mi najwięcej. Może gdzieś tam jest z 10% talentu. Mówię po angielsku i francusku, to też jest podobno talent muzyczny jak się ładnie akcentuje. Ale cała reszta to jest oranie latami. 

10. Jaką rolę w Twojej fascynacji muzyką zajmuje grunge?

Ciężko powiedzieć. Nie mam tak, że twórczość danego wykonawcy z konkretnego nurtu znam po kolei albumami wraz z latami ich wydania. Gdy grunge się zaczynał miałam jakieś   6 -7 lat. A więc bardzo wszystkich przepraszam, ale wtedy nie miałam za bardzo wyboru i słuchałam z mamą Beatlesów, Roxette, The Police i może Pink Floyd. A z bratem Michaela Jacksona i Korna. Pamiętam gdy pierwszy raz usłyszałam „Black” i się poryczałam, a potem „Crazy Mary”,  które rozłożyło mnie na łopatki. Tylko, że to było dopiero w liceum. 

Dzięki mojemu mężowi natomiast poznałam Mother Love Bone i Candlebox. A ostatnio, dzięki propozycjom Spotify – The Wallflowers.

11. Jakiej muzyki słuchasz najczęściej a jakich gatunków nie lubisz?

Słucham dużo country, folk rocka, indie, bluesa, bardzo lubię rock progresywny, soft rock, dobry ambitny pop. Uwielbiam soul, ale z rockowym pazurem i, o dziwo, spodobała mi się nawet elektronika (śmiech).

Nie lubię za to hip-hopu i disco polo. Mam dość nieuregulowaną sytuację z folkiem. Lubię też jazz, ale w formie smooth albo starego dobrego swinga, nie znoszę jakichś takich pojechanych 15-minutowych jazzowych progresji gdzie nie wiadomo czy koleś się wywalił, czy tak miało być. Męczy mnie muzyka bez wokalu, bo automatycznie zwracam uwagę na barwę, emocje i prawdziwość.

Co ciekawe, podczas nagrywania naszej płyty nauczyłam się zwracać uwagę nie tyle na konkretny styl czy nurt co na brzmienie i produkcję. Teraz gdy słucham ulubionych płyt sprawdzam kto zajmował się produkcją. I jestem pod ogromnym wrażeniem mistrza – legendy T Bone Burnetta.

12. Którego wokalistę grunge’owego uważasz za najwybitniejszego i dlaczego?

To jest sprawa tak indywidualna, że ciężko się tu obozować, ale mimo wszystko  – Chris. On miał tak naturalnie dobrze poukładane w tym „paszczowym pudle rezonansowym”, że tego nie da się udawać ani wyuczyć. To był piekielnie wybitny talent z prawdziwego zdarzenia. Czapki z głów.

13. Czy jest ktoś, z kim chciałabyś zaśpiewać kiedyś w duecie?

Tom Morello! I Eddie Vedder. To by mogło być bardzo interesujące. No i jeszcze Dave Matthews, bo go kocham. Bardzo.

14. Czy planujecie promować płytę „Tribute to Chris Cornell” koncertowo?

Bardzo byśmy chcieli, ale tak naprawdę czas pokaże czy koronawirus na to pozwoli. Duża ilość artystów przenosi się do streamingów live, ale ja jeszcze nie wiem czy to rozwiązanie jest dla mnie, bo go nie próbowałam. Materiał z „Tribute to Chris Cornell” uwielbiam, więc byłoby świetnie móc zagrać go na żywo i widzieć też reakcję publiczności.

15. Czy macie w planach nagrywanie kolejnych płyt? 

Najpierw muszę zapełnić dziurę budżetową po tym wydaniu (śmiech). Współpraca w tym składzie to był strzał w dziesiątkę, więc bardzo, ale to bardzo bym chciała.

Dziękuję bardzo za niezwykle interesującą rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA ImageChange Image