Wpisy

Is this the real life? Is this just fantasy?

Czy mieliście już okazję zobaczyć „Bohemian Rhapsody”? Jeśli nie, to zdecydowanie Was do tego zachęcam. Ja poszłam na film nie zważając na recenzje i zdystansowana do wszelkich opinii na jego temat, bez określonych oczekiwań, które mogłyby jedynie popsuć mi zabawę. Jak się okazało, taki zabieg bardzo mi się opłacił, co więcej, po wyjściu z kina byłam naprawdę pod wrażeniem, wzruszona i pełna pozytywnych emocji. Odebrałam „Bohemian Rhapsody” jak bardzo dobrze zagrany, specyficznie kręcony melodramat, którego bohaterem jest zagubiony, samotny ale jednocześnie niezwykle utalentowany i charyzmatyczny wokalista.

Film ukazuje Freddiego Mercury’ego na dwóch płaszczyznach – jako showmana, ale również jako człowieka stale poszukującego swej tożsamości. Ekscentrycznego artystę, ale także łaknącego bliskości mężczyznę z kompleksami. Rami Malek osiągnął chyba wyżyny swoich aktorskich możliwości wcielając się w tak trudną do przedstawienia postać. Łatwo bowiem było popaść tu w przesadę, a nawet groteskę. A jednak Malek zachował równowagę, doskonale naśladując charakterystyczne teatralne gesty, mimikę i sceniczne zachowania Mercury’ego. A poza tym, oddał też uczuciowość Freddiego, jego emocjonalne rozedrganie, czy trudności z zaakceptowaniem samego siebie.

Rami Malek jako Freddie Mercury

Film nie jest jednak ani patetyczny ani monumentalny, za to nie brak tu brytyjskiego poczucia humoru, no i oczywiście wspaniałej muzyki. Można zarzucać twórcom, że wydarzenia nie zawsze pokazywane są przez nich w chronologicznej kolejności, czy, że wśród wątków pomija się spektakularne klapy wydawnicze zespołu. Ja mam jednak wrażenie, że reżyserowi chodziło przede wszystkim o to, aby z ekranu patrzył na nas niepowtarzalny artysta, marzyciel, któremu udało się zrealizować swój wielki sen o sławie. Paradoksalnie, sen typowo amerykański, z tych w rodzaju – od pucybuta do milionera. To Freddie jest centralnym punktem produkcji i na jego artystycznych wizjach skupiona jest fabuła filmu. Z „Bohemian Rhapsody” nie dowiadujemy się właściwie niczego istotnego o życiu prywatnym Briana, Rogera czy Johna, za to niektóre wątki osobiste z życia Mercury’ego są poddane analizie. Widz łatwo wywnioskować może jaki wpływ miały one na wybory zawodowe muzyka. Nie mamy też wątpliwości co do tego, że – jak mówi Rami Malek ustami swego bohatera – Freddie nie był w zespole liderem, a jedynie wokalistą wiodącym (not a leader, but a lead singer), a członkowie Queen stanowili rodzinę. Rodzinę, której członkowie wybaczają, rozumieją i bezwarunkowo kochają siebie nawzajem.

Joseph Mazzello (John Deacon), Gwilym Lee (Brian May), Ben Hardy (Roger Taylor) i Rami Malek (Freddie Mercury) bez swych filmowych kostiumów

Nie należy, moim zdaniem, traktować „Bohemian Rhapsody” jak biograficznego dokumentu, którego zadanie polega na skrupulatnym wypunktowaniu kolejnych wydarzenia z historii istnienia Queen. Fabuła dość luźno odnosi się tu bowiem do poszczególnych wydarzeń i pewnie nieco je czasem ubarwia. Dla odbiorcy ma to być przecież widowisko, z feerią kolorów, fajerwerkami i świetną ścieżką dźwiękową. Ale również obrazem z nierzadkimi momentami wzruszenia, wyciszenia i refleksji. Cenię „Bohemian Rhapsody” również za delikatność i dyskrecję w pokazywaniu pewnych wątków związanych z życiem Mercury’ego. Epatowanie dosłownością zaszkodziłoby tej naprawdę dobrej filmowej produkcji. Ponadto, film nie pretenduje raczej do miana dokumentu w stylu „Amy” czy „Whitney”, choć pewnie i w tych dwóch  filmach biograficznych nie brak jest niedomówień, czy przedstawiania faktów przepuszczonych przez różnorodne filtry. Należy pamiętać, że „Bohemian Rhapsody” to film kierowany nie tylko do zagorzałych fanów Queen, ale w równym stopniu do tzw. przeciętnego widza, który zna jedynie popularne hity zespołu.

Brian May i… Brian May na planie filmu „Bohemian Rhapsody”

Kurt Cobain zazdrościł Mercury’emu jego charyzmy, kontaktu z publicznością, uwielbienia tłumu. Wszystkich tych przymiotów, które sprawiły, że Freddie już za życia stał się legendą, a wielu do dziś przywołuje go jako wzór do naśladowania. To fakt, publiczność go kochała, nie przywiązując większej wagi do skandali i plotek. Sam Mercury natomiast, pomimo swej olbrzymiej popularności, zdołał zachować kontrolę nad tym, ile informacji o sobie ujawnia, czy potwierdza. Zmarł również na swoich warunkach, w swoim domu, w otoczeniu przyjaciół i ukochanych kotów, dopiero dzień wcześniej oświadczając publicznie, że cierpi na AIDS.

Rami Malek w programie „Jimmy Kimmel Live”

Film, z czego wielu czyni wobec niego zarzut, w ogóle nie koncentruje się na wątku choroby, a już tym bardziej śmierci Freddiego. Moim zdaniem jest to zabieg celowy. „Bohemian Rhapsody” ma być bowiem swego rodzaju bajką, z triumfalnym finałem w postaci kultowego występu grupy na Wembley. Dlatego za zbędne uważam dołożenie na koniec plansz informacyjnych. Po pierwsze są one zrobione dość niedbale, a po drugie psują nieco nastrój, w którym widz pozostaje po obejrzeniu ostatnich scen produkcji.

Filmowi Freddie Mercury i Brian May

Co było do przewidzenia, obraz, który wzbudzał olbrzymie emocje na każdym etapie powstawania, znalazł wśród swych odbiorców chyba tyleż samo zwolenników, co przeciwników. Zagorzali fani Queen zarzucają filmowi nieścisłości fabularne i nazbyt powierzchowne potraktowanie historii głównego bohatera. Rozumiem taki punkt widzenia, jednak ja przede wszystkim doradzałabym widzom potraktowanie seansu „Bohemian Rhapsody” jak dobrej zabawy na wysokim poziomie. Warto też zaznaczyć, że Roger Taylor i Brian May, jako producenci filmu, w trakcie jego kręcenia bardzo często obecni byli na planie służąc radą i wsparciem członkom ekipy filmowej. Biorąc pod uwagę choćby ten fakt, nie sądzę, żeby muzycy ci chcieli firmować swymi nazwiskami potencjalnie złą produkcję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA ImageChange Image