Lubicie ścieżkę dźwiękową filmu „Into the wild”? Ja zdecydowanie tak, jest jedną z moich ulubionych, a sporo ich cenię i słucham. Dla mnie ta muzyka wprost idealnie oddaje klimat filmu, atmosferę wolności, pojednania z naturą. Słuchając tych utworów czuję świeży powiew wiatru i zapach lasu. Historia Christophera McCandlessa natomiast jest niezwykła. Niektórzy pewnie myślą, że idiotyczna, w końcu młody, zdolny chłopak opuszcza kochającą go rodzinę i z własnej woli decyduje się na życie w alaskańskiej dziczy, a w dodatku w owej dziczy pozostaje na zawsze. To jednak, według mnie dość powierzchowne myślenie, w końcu ludźmi kierują różne pobudki, gdy wybierają drogę swojego życia, nie wszyscy podążają też utartymi szlakami. Dla niektórych poszukiwanie wolności jest wartością nadrzędną i do tego sprowadzają sens swojego istnienia.Tak właśnie było w przypadku bohatera „Into the wild”.
Christopher, po tym, jak wyrusza na Alaskę przybiera nazwisko Alexander Supertrump i zaczyna prowadzić dziennik. Nie kontaktuje się z rodziną, ale za to na swej drodze spotyka wielu niezwykłych ludzi. Ostatecznie jednak, żadna z tych osób nie sprawia, że Christopher chce pozostać między ludźmi. W przekonaniu chłopaka jego przeznaczeniem jest samotność i życie z dala od cywilizacji. Przetrwa w ten sposób ponad 100 dni. Jego ciało zostanie znalezione w opuszczonym autobusie 5 września 1992 roku.
Film, wyreżyserowany przez Seana Penna oparty jest na motywach powieści Jona Krakauera, która stała się światowym bestsellerem. Jest to obraz dostarczający niezapomnianych wrażeń wizualnych. Piękne krajobrazy, kolory, gra światłem. Do tego wciągająca fabuła, sytuacje dające podstawy do przemyśleń, no i wspaniała muzyka. Eddie Vedder maluje dźwiękiem podobnie jak reżyser obrazem.
Warto wspomnieć także o samym tytule filmu. Ponoć, Christopher w swojej ostatniej pocztówce wysłanej tuż przed tym jak „wszedł w dzicz” napisał właśnie „I’m going into the wild.” Polski dystrybutor tłumacząc tytuł filmu postanowił wykastrować go z wszelkiego sensu, żałuję, że tłumaczenie to pojawia się na okładce polskiego wydania DVD. „Wszystko za życie” zupełnie nie pasuje do kontekstu opowieści, i choć jestem w stanie zrozumieć intencje tłumacza, to jednak uważam, że należało zachować oryginalny tytuł, który daje możliwości interpretacyjne i jest po prostu trafny.
Jeśli idzie zaś o moje wrażenia to film poruszył mnie tak dalece, że od tych 9 lat, które minęły od jego polskiej premiery nie obejrzałam go jeszcze po raz drugi. Ścieżki dźwiękowej natomiast słucham często.