Kurt Cobain wyraził swego czasu opinię o tym, że najlepszym okresem w dziejach jego zespołu był moment przed uzyskaniem przez niego statusu gwiazdy, i możliwe, że było w tym trochę prawdy.
Zanim Nirvana stała się najbardziej pożądanym zespołem świata jej członkowie na pewno odczuwali mniejszą presję i mogli też pozostać bardziej anonimowi. Na etapie nagrywania przez nich przełomowego „Nevermind” tak właśnie było, zaś po wydaniu krążka sława osaczyła Kurta, Dave’a i Krista z każdej strony.
Druga płyta grupy wydana została przez wytwórnię Geffen Records, a nagrywano ją i miksowano w Sound City Studios w Van Nuys w Kalifornii, gdzie wcześniej swoje albumy rejestrowali ulubieńcy Cobaina z Fleetwood Mac i Cheap Trick na czele. Producentem krążka mianowano Butcha Viga, do którego później Kurt miał pretensje o zbytnie wypolerowanie brzmienia materiału. Lecz przecież trochę taki był zamysł tej płyty, miała łączyć popową melodyjność z cięższym i brudniejszym brzmieniem rodem z Seattle, zaś aspiracją Viga było uchwycenie energii i intensywności koncertów grupy.

Proces rejestracji „Nevermind” nie należał do bezproblemowych, Kurt okazał się być dość rozkapryszonym współpracownikiem a budżet przeznaczony na nagrania znacznie przekroczył zakładane pierwotnie 65 tysięcy dolarów. Jednak czas pokazał, że inwestycja zwróciła się z nawiązką, Geffen liczył na sprzedaż w granicach 250 tysięcy sztuk (ogółem), a był moment gdy Nirvana sprzedawała po 300 tysięcy kopii płyty tygodniowo, finalnie wyrugowując z pierwszego miejsca Billboardu samego Michaela Jacksona i jego „Dangerous”. Kurt narzekał trochę na to, że, według niego, zainteresowanie prasy dotyczyło „Nevermind” nie tyle z uwagi na muzykę co wysoką sprzedaż albumu jednak ja uważam, że nie była to w pełni sprawiedliwa ocena.
Dosłownie w przededniu wydania „Nevermind” Nirvana zagrała kilkanaście klubowych koncertów w Wielkiej Brytanii a w USA zorganizowała imprezę promocyjną w… sklepie płytowym. Zespół zagrał wtedy regularny set, koncert był darmowy i odbył się w małym pomieszczeniu, gdzie publiczność mogła spokojnie wejść na scenę i dotknąć artystów. Wkrótce i to miało ulec diametralnej zmianie a wydarzenia miały się odtąd toczyć w zawrotnym tempie. Nirvana zaliczyła swoje pierwsze występy telewizyjne, słynny wywiad z programie MTV „Headbangers Ball” oraz dwa razy w ciągu roku pojawiła się na festiwalu w Reading, z czego oba występy można uznać za niezwykle znaczące. Pierwszy odbył się bowiem na miesiąc przed wybuchem ogólnoświatowej nirvanomanii, drugi stanowił natomiast dla zespołu swego rodzaju medialne odrodzenie.

Płytę „Nevermind” promowały cztery single, do których powstały teledyski i trzeba zaznaczyć, że strona wizualna odgrywa w historii tego albumu naprawdę istotną rolę. Szczególnie gdy pomyślimy o jego okładce. Nie ma chyba na świecie fana muzyki, który nie skojarzyłyby natychmiast tej charakterystycznej błękitnej głębi z umieszczonym na pierwszym planie nagim bobasem płynącym w stronę zawieszonej na haczyku wędkarskim jednodolarówki. Ujęcie to było rezultatem podwodnej sesji zdjęciowej, która miała miejsce w basenie w Los Angeles i której autorem był Kirk Weddle. Podobną sesję zorganizowano także 28 października 1991 roku i z kolei w jej trakcie powstało wiele wspaniałych i nietypowych zdjęć członków zespołu. Dla bardziej spektakularnego efektu ekipa zatopiła również wynajęte na tę okoliczność instrumenty, na których Kurt, Krist i Dave próbowali grać pod wodą. A swoją drogą, jak myślicie, który z panów podczas tej sesji był najbardziej zaangażowany i zdyscyplinowany z całej trójki?
Ciekawostką może być fakt, że bobas (mały Spencer Elden) fotografowany był w podgrzewanym basenie o olimpijskich rozmiarach a Kurt, Krist i Dave taplali się w przydomowym rezerwuarze, który nawet nie miał właściciela. Ich sesja trwała kilka godzin i Cobain tak bardzo zmęczył się tą dziwną aktywnością, że zasnął nad brzegiem basenu. Koledzy przykryli go szlafrokiem, położyli obok niego gitarę i poprosili Kirka aby uwiecznił na kliszy również tę scenkę. Zdjęcie jest urocze, podobnie zresztą jak fotki zanurzonych po oczy członków zespołu, którzy przez to wyglądają jak małe polujące hipopotamy.
Na pewno kojarzycie aferę, która w związku ze zdjęciem z okładki „Nevermind” rozpętała się w 2021 za sprawą bohatera tej fotografii. Spencer Elden pozwał wtedy Weddle’a, żyjących członków Nirvany oraz przedstawicieli Kurta Cobaina oskarżając ich o szerzenie pornografii dziecięcej (przez widoczny na zdjęciu penis malucha). O tym jak bardzo słabe to było posunięcie niech świadczy fakt, że sąd oddalił wszelkie roszczenia oraz zamknął sprawę, nie doszukując się we wniosku Spencera żadnych przesłanek do tego, by tracić na jego rozpatrywanie pieniądze podatników. Dodatkowe ciarki żenady wywołuje świadomość, że przed rokiem 2021 Elden ochoczo korzystał ze swojej „sławy” bobasa z okładki albumu „Nevermind”, przy każdej możliwej okazji przypominając o obecności swego wizerunku na tej obwolucie.

Po boomie, jaki wywołała płyta „Nevermind” Nirvana zajęła się koncertowaniem, Kurt ożenił się z Courtney a na świat przyszła ich córka. Po jej narodzinach prasa nie ustawała w snuciu spekulacji na temat nałogu narkotykowego Kurta i Courtney a nawet przyczyniła się do odebrania praw rodzicielskich Cobainowi i Love. Popularność drugiej płyty miała więc, jak widać także swoje niewątpliwe cienie. Zwykle zespołom ciężko jest powtórzyć sukces swojego debiutu, w przypadku Nirvany dopiero jego następca okazał się być prawdziwym kamieniem milowym, ale też czymś, co Nirvanie na dłuższą metę nie sprzyjało. To już jednak jest kolejny, niełatwy zresztą rozdział tej historii, a tymczasem dziś warto poświęcić czas pozytywom. A więc wymieńmy choć kilka z nich.
Na „Nevermind” znajdziemy moc i cudowny gitarowy jazgot („Territorial Pissings”; „Stay Away”), przebojowość („Come as You Are”; „Lithium”) oraz znakomite otwarcie i równie dobre zamknięcie. „Something in the Way” – piękna, oniryczna ballada ze słyszalną w tle wiolonczelą to utwór, o którym sam Kurt stworzył legendę jakoby opisywała okres jego życia kiedy mieszkał pod mostem w Aberdeen. Jak donoszą źródła, autorstwo tekstu tej kompozycji przypisuje się jednak nie tylko Kurtowi, ale również… Markowi Laneganowi. Miała to być wymiana barterowa, Kurt pomógł Markowi przy okazji nagrywania przez niego solowego albumu a Mark odwdzięczył się tym samym na „Nevermind”. Ponoć po tym jak krążek zyskał ogromną popularność Lanegan pluł sobie w brodę, że nie został nigdzie oficjalnie uwzględniony.

Jest jeszcze jedna istotna kwestia, którą, trzeba wpisać na konto zasług albumu „Nevermind” – niezaprzeczalnie spopularyzował nurt zwany grungem i skierował oczy całego świata na Seattle, ale także wykreował zupełnie nowy wizerunek mężczyzny. Po pudel-rockowych frontmanach, którzy dominowali w popkulturze lat 80-tych Kurt, w swoich potarganych jeansach i wyciągniętych swetrach, jawił się jako symbol odświeżającej zmiany. Cobain otwarcie opisywał siebie samego jako anarchistycznego feministę, był też pełnym zrozumienia dla ludzkich odmienności wrażliwcem, a nade wszystko artystą w pełnym tego słowa znaczeniu.
Nie było więc tak, że „Nevermind” był jedynie „płytą”, bo, według mnie, był zwiastunem wielkiego przewrotu jaki dokonał się w muzyce, lecz również bardzo mocno wpłynął na postawę młodych ludzi. Album wykreował także prawdziwy wzór do naśladowania dający młodzieży przekonanie o tym, że trzymanie fasonu nie jest ich jedyną życiową powinnością i mogą otwarcie mówić o tym, co ich uwiera. Tak jak robił to Kurt.