Są takie teksty, które przychodzi mi pisać z wyjątkowym trudem. Nie chcę bowiem popaść w patos i ckliwość, a z drugiej strony mam wobec tematu określone emocje, które o ową ckliwość nieco się ocierają. Dziś przypada kolejna rocznica, o której nie chciałabym musieć w ogóle wspominać, ale nie wyobrażam sobie by zapomnieć o tym, że 5 lat temu zmarł Chris Cornell.
Użycie słowa śmierć w kontekście Chrisa nadal wydaje mi się być takie surrealistyczne i pełne sprzeczności i, z jakiegoś powodu, to „Higher Truth” – jego ostatnia solowa płyta najbardziej kojarzy mi się z majem 2017 roku. Mam wrażenie, że, choć album można określić jako raczej optymistyczny to stanowi on swego rodzaju rozliczenie, pożegnanie.
W sąsiedztwie rocznicy śmierci Chrisa zawsze trafiam na Facebooku na posty w stylu: „let’s celebrate his life, his legacy, not his death” i w pełni to rozumiem, popieram oraz uważam, że Chris jest jednym z tych muzyków, który dokonał całej masy dobrych a nawet rewolucyjnych rzeczy więc należy się mu pamięć po wsze czasy. Mam nadzieję, że kolejne pokolenia również będą miały chęć do odkrywania piękna jego muzyki, zgłębiania jego twórczości, że być może poczują się zainspirowani do bycia równie wielkimi artystami.
Chris nie miał w sobie grama próżności, na szczyt dotarł dzięki swojemu uporowi i determinacji oraz namiętnemu słuchaniu i pisaniu muzyki. Fascynacja dźwiękami zaczęła się u niego już w dzieciństwie, stając się następnie odskocznią od rzeczywistości i ucieczką od wewnętrznych demonów. Niestety, poważne problemy Chris zagłuszał również używkami, które zaczęły wkraczać w jego życie z niepokojącą regularnością. Najcięższy bodaj okres Cornell zaliczył między wydaniem płyt „Superunknown” i „Down on the Upside”. Tych kilka lat zdaje się być naznaczonych wielką frustracją i bezsilnością. Można to wyczytać zarówno z pisanych przez Chrisa tekstów, jak i zauważyć na pochodzących z tamtych czasów nagraniach. Przed wydaniem „Superuknown” artysta zgolił też głowę, legenda głosi nawet, że wysłał swoje pukle pocztą do… własnej żony. Jeśli to prawda to był to wyjątkowo wymowny i złowieszczy gest.
Po rozpadzie Soundgarden Chris z mniejszym lub większym powodzeniem zajmował się solowymi projektami by w 2010 roku powrócić na łono macierzystej kapeli. Miałam wrażenie, że w ostatnich latach swojego życia odzyskał spokój. Przynajmniej teoretycznie zerwał wtedy z używkami i pomagał innym uzależnionym, za co otrzymał nawet nagrodę, skupił się też przede wszystkim na pracy i rodzinie. Wychwalał pod niebiosa swoją drugą żonę i opiewał jej postać w tekstach piosenek, wspierał dzieci w rozwijaniu ich pasji i talentów. Na szczęście, po wydaniu albumu „Scream” zrezygnował z kontynuowania romansu z popem i wrócił do korzeni. Jego solowe, akustyczne koncerty były wspaniałą ucztą dla uszu i szansą na usłyszenie znanych utworów w subtelnych aranżacjach, które wydobywały z nich drugie dno.
Wspaniałe było też zaangażowanie Chrisa w działalność charytatywną i społeczną. Był wszechstronnym, wrażliwym i uważnym na ludzi człowiekiem. Dlatego, gdy myślę o Chrisie to przede wszystkim o tym jak niezwykłe jest to ile przełomowych rzeczy może w ciągu życia zrobić jedna osoba. Być członkiem trzech doskonałych zespołów, podejmować współprace w wielkimi muzycznego świata, współtworzyć jeden z bardziej rewolucyjnych nurtów w muzyce i być jednym z autorów niezwykle ważnego rozdziału w historii Seattle – wszystko to Chris mógłby sobie wpisać w CV.
Mój blog powstał w 2017 roku, trzy miesiące po śmieci Chrisa. To były dla mnie 3 miesiące wypełnione słuchaniem właściwie wyłącznie jego muzyki i dokupowaniem brakujących w kolekcji płyt. Jego odejście było dla mnie wielkim wstrząsem i, gdy dowiedziałam się o samobójstwie Chrisa, poczułam się tak, jakby wraz z nim umarła cząstka mojej młodości, jakby ktoś brutalnie wydarł mi część moich wspomnień. Postanowiłam je w jakimś sensie ocalić, sprawić, by wspomnienia te były stale żywe.
Nie pamiętam dokładnie mojego pierwszego spotkania z muzyką Chrisa ale pewnie taki prawdziwie świadomy jej odbiór mógł dla mnie nastąpić w okolicach 96 czy 97 roku. Wtedy zetknęłam się z grunge’m i Soundgarden również pojawiło się na liście moich zainteresowań. W tamtym czasie słuchałam tej muzyki głównie sercem, teraz, po ponad 20 latach, słucham jej także rozumem. Jako szukająca sensu nastolatka, inaczej też odbierałam pisane przez Chrisa teksty i chyba doszukiwałam się w nich przede wszystkim potwierdzenia tego, że świat jest faktycznie tak zły, jakim ja go odbieram swoim bardzo młodym sercem. Z perspektywy czasu, wiem, że w tekstach tych było dużo więcej, a między wierszami można było znaleźć też rozczarowanie, strach, bezsilność, smutek.
Pamiętam dobrze szok, jaki przeżyłam gdy Chris wydał swoją pierwszą solówkę, czyli album „Euphoria morning”. Kupiłam kasetę i naprawdę mocno się zdziwiłam. Podobało mi się to nowe wcielenie Chrisa, ale było inne. No i towarzyszyła mu totalna zmiana wizerunku. Przefarbowane, krótkie i proste włosy, delikatny zarost, młodzieńczy wygląd i równie młodzieńcza stylówka wtedy już 35-letniego Chrisa, który muzycznie na płycie odszedł naprawdę daleko od dokonań macierzystej kapeli. Widocznie tego właśnie w tamtym momencie potrzebował. A przecież dosłownie za chwilę wskoczył znów w inną „skórę” zasilając skład Audioslave. W tak zwanym międzyczasie Chrisa dopadły też niestety problemy. Co prawda, w 2000 roku urodziła mu się pierwsza córka, ale jego małżeństwo z Susan Silver chyliło się już właściwie ku upadkowi (oficjalnie zakończyło się w 2004 roku kiedy Chris był już związany z Vicky Karajanis), a walka z uzależnieniem znów musiała zostać stoczona. Podobno chłopcy z Audioslave, swoim pojawieniem się, uratowali mu wtedy życie.
Jest cała masa powszechnie znanych faktów z życia Chrisa, które wielu fanów zna wręcz na wyrywki. Ja chciałabym Wam dziś przybliżyć te mniej znane okoliczności zaczerpnięte z biografii Chrisa, choć uprzedzam, że przytoczenie ich wszystkich jest zwyczajnie niemożliwe. Pod tekstem zostawiam Wam zatem listę tych bardziej zaskakujących. Jednocześnie chcę dodać, że Chris – solo i ze wszystkimi swoimi zespołami był nominowany niezliczoną ilość razy do różnych nagród, w tym również filmowych i stał się laureatem wielu z nich. Był po prostu wielkim artystą o olbrzymim talencie i wyjątkowej muzycznej intuicji.
Pogrzeb Chrisa odbył się 26 maja 2017 roku na cmentarzu Hollywood Forever i wzięło w nim udział wielu jego bliskich, a jeden z najbliższych przyjaciół – Chester Bennington zaśpiewał wtedy utwór Leonarda Cohena.
Wieczorem 18 maja 2017 roku, po podaniu do wiadomości publicznej informacji o śmierci Chrisa, Space Needle na godzinę pogrążyła się w ciemności.
Mniej znane ciekawostki dotyczące Chrisa Cornella:
– na płycie „Euphoria Morning” zaśpiewał też po francusku i w tej wersji zaprezentował utwór „Can’t Change Me”,
– wyprodukował album „Uncle Anesthesia” grupy Screaming Trees, gdzie również śpiewał chórki,
– wiele jego utworów (lub utworów Soundgarden) pojawiło się na ścieżkach dźwiękowych filmów i seriali. Pomijając te oczywiste tytuły, jak „Singles”, czy Bond pojawiły się one też, między innymi, w „12 Years a Slave”, „Machine Gun Preacher”, „The Promise”, czy serialu „Vinyl”,
– w 2016 roku Chris zaśpiewał utwór „Drive My Car” z repertuaru Beatlesów na potrzeby skierowanej do dzieci animowanej serii „Beat Bugs”,
– był częścią mini-projektu nazwanego Alice Mudgarden, który nagrał utwór “Right Turn” na potrzeby EPki „Sap” Alice in Chains (wydanej w roku 1992), utwór wykorzystano także na ścieżce dźwiękowej filmu „Helikopter w ogniu”,
– wraz z zespołem Eleven nagrał własną wersję utworu tradycyjnego „Ave Maria”, ukazał się on na składance „A Very Special Christmas 3” oraz albumie kompilacyjnym „Chris Cornell”,
– współtworzył pierwszy singiel zwycięzcy 11 edycji programu American Idol – Davida Cooka, utwór zatytułowany był „Light On”,
– wprowadzał zespół Heart do RRHOF, zagrał też wtedy gościnnie na gitarze w utworze „Barracuda”,
– podczas nagrywania albumu „Carry On” uległ wypadkowi motocyklowemu, ale, pomimo obrażeń, które odniósł, tego samego dnia wrócił do studia nagraniowego,
– w 2006 roku był modelem w kampanii Johna Varvatosa, prezentował na zdjęciach eleganckie garnitury i płaszcze,
– przez jakiś czas był właścicielem paryskiej restauracji Black Calavados,
– w 2012 roku wraz z żoną założył fundację Chris and Vicky Cornell Foundation, która miała nieść pomoc zaniedbanym dzieciom,
– trzy tygodnie po śmierci Chrisa, na prośbę jego żony, z serwisu You Tube zniknął teledysk do utworu „Nearly Forgot My Broken Heart” ze względu na sceny, które obraz ten zawiera.
Do zobaczenia Krzychu gdzieś, kiedyś…